Thursday, April 29, 2010

Our way to Australia

Wszytsko zaczęło się 16 marca rano na dworcu w Tczewie, gdzie Maciek wsiadł do pociągu do Katowic. Ja się dosiadłam w Łodzi, Rodzice skakali po peronie jak kangury, etc. Częstochowa – postój 15 minut, no to frytki. Ja zostaję pilnować naszych 90 kg bagażu, Maciek wysiadł... i pociąg ruszył!!! No żesz... PKP. Za wcześnie, niezgodnie z rozkładem. Ja w pociagu z jego biletem, walizka, plecak, drugi plecak, torba, druga torba i trzecia, quiver z deską, latawiec. 8 sztuk bagażu ;). On na peronie, w samej bluzie (snieżyca), resztą $$$ z frytek i dwoma porcjami frytek!!! No nieźle się zaczyna. Maciek złapał jakąś osobówkę do Kato, mi pomogli ludzie z przedzialu wysiąść i jakoś się udalo. Delikatne tour the bar w Kato, spotkanie z siostrą Maćka i jej facetem i rano ruszyliśmy Orzełem 7 (za sterami Promil kuternoga) do Frankfurtu.

Na lotnisku w ramach komitetu pożegnalnego pojawił się Domin. Degustacja smakołyków – 4 różne alkohole z paczki od Moni, piaty dostał Domin na drogę, szósty zabraliśmy ze sobą. Zadanie na dziś – nie nażygać sobie na buty, ani na nikogo z obsługi lotniska.

Odprawa bagażowa... Generalnie nasze bilety były na 20 kg bagażu + 10 kg podręcznego. Na mailu od pani Li Shan (w końcu lecimy AirChina) miałam przydział na 30 kg + 10 kg, co daje 80 kg. Co zrobić z dychą? Oddaliśmy Dominowi co zbędne... i się okazało, że samolot jest wypełniony po brzegi i jedną sztukę która miała być bagażem podręcznym musiałam nadać... co oznacza, że nagle urodziło mi się 10 kg bagażu które mogłam wziąć na pokład – no bo Ci od odprawy osobistej nie wiedzą, że ja mój bagaż podręczny już nadałam ;). Więc zabraliśmy Dominowi co oddaliśmy i zostałam typowym Polakiem co podróżuje z reklamowką ;). Zakupiliśmy rudą na myszach i Toblerone, co by 9 godzin lotu jakoś przeżyć i w drogę.

[16/03/2010 19:20 CET] Na pokładzie 90% skośnych, emeryci z Niemiec i my. Chińskie żarcie na każdy posiłek... Nie odważyłam się tylko zjeść galaretowatej gąbki z zielonej herbaty, która smoakowała jak płyn do mysia naczyń.

[17/03/2010 11:50 CST] Pekin – na lotnisku 99% skośnych. Mamy 4 godziny przerwy. Trzeba się gdzieś spauzować, skończyć z rudą i... i tu się pojawia problem. Ledwo wyszliśmy z samolotu, a juz natrafilismy na odprawę osobistą na nastepny lot. No to co? Stoimy w kolejce i pijemy. Jestesmy pierwsi i dalej pijemy... Koleś każe podchodzić a tam jeszcze sporo Rudej. Skonfiskował. Ok, jakoś przeboleję, ale że zabrał nam też miodówkę od Moni. 100 ml. Z banderolą, nie otwarta. Przecież wolno. On, że nie, bo nie mamy paragonu. My, że to prezent. Nie, bo nie i koniec. No żesz. Międzynarodobwe prawo lotnicze, czy co tam reguluje tę zasadę o 100 ml widać w tym kraju nie obowiązuje. Zakupy nowej myszy. Trzeba zjeść Chinola. Wszak w Chinach jesteśmy. Chinol dobry, zalany chińskim piwem i dalej w drogę. Jeszcze 14 godzin lotu i będziemy!!!

AirChina – w sumie to nie mogę złego słowa powiedzieć. Żarcie ok. Stewardesy się w miarę uwijają. Tylko alkohol mają słaby, ale na tę ewentualność się zabezpieczyliśmy. W fotelach takie śmieszne telewizorki z filmami, muzą i grami komputerowymi a'la wczesna Amiga. Niezła beka.


[18/03/2010 07:15 EST] Ausssieeeee!!!! Na lotnisku obwąchał nas beagle na okoliczność przewozenia baki i kiełbasy. Wychodzimy. Gorąco, wilgotono, palmy, nareszcie!!! Po -5 st C (a tydzień wczesniej w Szwecji -20 st. C) szokująca odmiana. Miał czekać koleś. Kolesia nie ma. Spoko, nam sie nie spieszy, w koncu jesteśmy w Australii. Po godzinie już mnie to zaczęlo wkurzać, bo chcę już założyć szorty i japonki, no ale co zrobić. W końcu Polak. Komórki nie odbiera... Jest. Oczywiście wsiadłam do auta nie z tej strony. Blondynka...

1 comment:

  1. aaa czemu nie wiedziałam o tym blogu! pisz Kochana pisz a będe chłonąć. juz Ci zazdroszczę wszystkiego co tam opisałaś. nawet słabego chińskiego alko! poza tym taki blog to zajebista pamiątka dla potomnych.

    ReplyDelete