Odprawa bagażowa... Generalnie nasze bilety były na 20 kg bagażu + 10 kg podręcznego. Na mailu od pani Li Shan (w końcu lecimy AirChina) miałam przydział na 30 kg + 10 kg, co daje 80 kg. Co zrobić z dychą? Oddaliśmy Dominowi co zbędne... i się okazało, że samolot jest wypełniony po brzegi i jedną sztukę która miała być bagażem podręcznym musiałam nadać... co oznacza, że nagle urodziło mi się 10 kg bagażu które mogłam wziąć na pokład – no bo Ci od odprawy osobistej nie wiedzą, że ja mój bagaż podręczny już nadałam ;). Więc zabraliśmy Dominowi co oddaliśmy i zostałam typowym Polakiem co podróżuje z reklamowką ;). Zakupiliśmy rudą na myszach i Toblerone, co by 9 godzin lotu jakoś przeżyć i w drogę.
[16/03/2010 19:20 CET] Na pokładzie 90% skośnych, emeryci z Niemiec i my. Chińskie żarcie na każdy posiłek... Nie odważyłam się tylko zjeść galaretowatej gąbki z zielonej herbaty, która smoakowała jak płyn do mysia naczyń.
[17/03/2010 11:50 CST] Pekin – na lotnisku 99% skośnych. Mamy 4 godziny przerwy. Trzeba się gdzieś spauzować, skończyć z rudą i... i tu się pojawia problem. Ledwo wyszliśmy z samolotu, a juz natrafilismy na odprawę osobistą na nastepny lot. No to co? Stoimy w kolejce i pijemy. Jestesmy pierwsi i dalej pijemy... Koleś każe podchodzić a tam jeszcze sporo Rudej. Skonfiskował. Ok, jakoś przeboleję, ale że zabrał nam też miodówkę od Moni. 100 ml. Z banderolą, nie otwarta. Przecież wolno. On, że nie, bo nie mamy paragonu. My, że to prezent. Nie, bo nie i koniec. No żesz. Międzynarodobwe prawo lotnicze, czy co tam reguluje tę zasadę o 100 ml widać w tym kraju nie obowiązuje.
Zakupy nowej myszy. Trzeba zjeść Chinola. Wszak w Chinach jesteśmy. Chinol dobry, zalany chińskim piwem i dalej w drogę. Jeszcze 14 godzin lotu i będziemy!!!
AirChina – w sumie to nie mogę złego słowa powiedzieć. Żarcie ok. Stewardesy się w miarę uwijają. Tylko alkohol mają słaby, ale na tę ewentualność się zabezpieczyliśmy. W fotelach takie śmieszne telewizorki z filmami, muzą i grami komputerowymi a'la wczesna Amiga. Niezła beka.
[18/03/2010 07:15 EST] Ausssieeeee!!!! Na lotnisku obwąchał nas beagle na okoliczność przewozenia baki i kiełbasy. Wychodzimy. Gorąco, wilgotono, palmy, nareszcie!!! Po -5 st C (a tydzień wczesniej w Szwecji -20 st. C) szokująca odmiana. Miał czekać koleś. Kolesia nie ma. Spoko, nam sie nie spieszy, w koncu jesteśmy w Australii. Po godzinie już mnie to zaczęlo wkurzać, bo chcę już założyć szorty i japonki, no ale co zrobić. W końcu Polak. Komórki nie odbiera... Jest. Oczywiście wsiadłam do auta nie z tej strony. Blondynka...
aaa czemu nie wiedziałam o tym blogu! pisz Kochana pisz a będe chłonąć. juz Ci zazdroszczę wszystkiego co tam opisałaś. nawet słabego chińskiego alko! poza tym taki blog to zajebista pamiątka dla potomnych.
ReplyDelete